To były czwarte odwiedziny tego miasta.
Miasta, które kradnie dusze. Na własność. Na zawsze. Bez pytania, czy może.
Myślę, że gdybym miała realną szansę na przeprowadzkę właśnie tam… mogłabym to zrobić.
Moja pierwsza wizyta – kolonie. Strasznie krótko, i strasznie turystycznie. Mimo wszystko wystarczyło, żeby zasiać ziarno uwielbienia.
Drugi wyjazd- całkowicie wakacyjnie i pracowicie. Dał mi popalić.
Współlokatorką, która na koniec pobytu skradła moje ciężko zarobione funciory.
Pracą, w której nie wytrzymałabym już ani dnia dłużej.
I poczuciem, że problemy są wszędzie. Niezależnie od miejsca.
Trzeci wyjazd, bardziej przyjemny i bez takich problemów. Chociaż,… wyrzucono mnie z domu na tydzień, przed powrotem….
Z 4 wyjazdów, ten był najcudniejszy. Bez problemów i na innych warunkach.
Wakacyjnie, turystycznie, angielsko.
Czym dotarliśmy: linie lotnicze Wizzair (w których rzeczywiście jest mało miejsca na nogi. Przy moim metr sześćdziesiąt i trochę, odległość do kolejnego fotela nie była problemem. Ale Dominik już zbyt wygodnie nie miał. Na szczęście 2 godziny lotu można jakoś przeżyć. Na szczęście!)
Miejsce: nocleg znaleźliśmy w bardzo angielskiej dzielnicy, za pośrednictwem serwisu airbnb.com Wszystko było jak w opisie, współlokator gospodarza strasznie sympatyczny i pomocny. No i anglik. (Właścicielki niestety nie poznaliśmy osobiście. Cała korespondencja odbyła się sms’owo!
Serwis działa na zasadzie odstępstwa – gospodarz wynajmuje swój pokój/mieszkanie/dom zostawiając w nim wszystkie swoje rzeczy. Czasem w mieszkaniu jest ktoś inny, czasem mamy mieszkanie dla siebie. Wszystko zależy od oferty. Miejsc do wyboru jest pełno. Wszystko jak zwykle zależy od zasobności portfela
Widok z okna może i nie na TOWER BRIDGE, ale nam zupełnie wystarczył.
No i sam pokój.
Wielkość średnia, z dużym łóżkiem, diabelnie miękkim, co nie pomogło moim plecom. Ale po za tym wszystko na plus. Plus świeże kwiaty.
Ps. Właścicielka, Bonnie, ma zdecydowanie dobry gust muzyczny
Okolica? Bajecznie angielska. Czysta. Z kotami do głaskania! Cudo!
No i kuchnia! Kuchnia z oknem (Kto żył z kuchnią bez okna, zrozumie mnie na pewno!)
Krótki spacer zaprowadził nas do parku. Do parku, o którym okoliczni mieszkańcy mówią, że to jest parczek taki sobie. Okej, jeśli oni mają porównanie, i bywają w londyńskich parkach, to dla nich ich park mógł wydawać się taki sobie. Nas zachwycił.
Prostotą. Czystością. Użytecznością i tłumem ludzi!
Być może tylko nasz tutaj okoliczny park wydaje się taki tylko do spacerów…
A tam? Jedno wiem na pewno. Gdybym tam mieszkała, wstyd byłoby mi nie biegać. Więc bym biegała. Tak jak wszyscy. Tak jak inni. Na pewno!
Ps. Kto widział dzieci w piżamkach na spacerze z psem rano? No kto? A tam, proszę. Można. I nawet na kawę z mamą w takim stroju też można. Bo to niedziela. Bo rano. Bo na spokojnie. Na luzie.
No i na pamiątkę z parku. Gdyby ktoś nie poznał po rudym kolorze włosów – To ja.
Ps. Wpatruję się w dal, bo tam była grupa ćwicząca yogę i pilates. Musiałam zobaczyć, jak im idzie….
Czym się różni Londyn od naszych miast?
Musielibyście tam pojechać. I poczuć to.
Poczuć miasto, które ciągle pędzi.
Poczuć miasto, które nigdy nie śpi.
Odetchnąć tymi kolorami i różnorodnością.
Poczuć się jak byście płynęli razem z nim.
Na mnie to działa. Mnie to kusi. Ahhh!
Okej. Starbucks Coffee…
Jestem beznadziejna. Ale na mnie działa, kiedy mnie ktoś zapyta i imię i poświęci tę chwilkę, żeby go napisać. Nawet z błędem…. Wiem. Wiem. Wiem. To jest beznadziejnie babskie! Cóż. Zdecydowanie jestem właśnie babska!
Mamo, tato! Właśnie tutaj, kilka lat temu przekułam ucho! Na górze. I nie bolało. I się nie zaraziłam niczym. I żyję!
Gdyby ktoś miał dalej wątpliwości, gdzie byliśmy!
Sowy, sowy, sowy. Wszędzie sowy! Mnie to pasuje!
A w zwiedzaniu towarzyszyli nam także Nikodem z Lidką, którym bardzo dziękujemy także za nasze zdjęcie!
Ah, no i my. Na koniec.
Ps. Swój spotka swego:) Całkiem przypadkiem, na spacerze. Było dosyć zimno. A ta pani stała i stała i stała. Ja zmarzłam. Jej szczękały zęby. Głośno. Chciałam ją przytulić. I ogrzać. Serdecznie. Po prostu.
Ps. Mam nadzieję, że was śmiertelnie nie zanudziłam opisami. Niedługo reportaż Dominika. W sensie niedługo? Jak tylko odbierze wywołane negatywy…
przykro, ze takie wspomnienie tylko pozostaly z pierwszych pobytow…zal… ale coCie nie zabije, to Cie wzmocni!!! MISS U!
Iwonka… gdyby nie ty, ja bym Londynu nie przeżyła. Wcale. I nigdy bym tam nie wróciła… To dzięki tobie on był taki przyjemny. I taki, że chciałam wracać… Dzięki Tobie!
parę sprostowań i uzupełnień 🙂
– absolutnie mamy REALNĄ szansę się tam przeprowadzić jeśli tylko byśmy chcieli i nie jest to przesadzone – wystarczy chcieć i Ty o tym wiesz, a to że mielibyśmy trudniej jak tutaj (przynajmniej na początku to inna sprawa),
– właściwie to zupełnie nie przeszkadzało mi mało miejsca na nogi w samolocie. nie zwróciłem na to uwagi z prostego powodu – diabelnie bałem się lotu i nie przeszkadzały mi “pierdoły” w postaci ściśniętych kolan czy odoru przetrawionego alkoholu pasażera siedzącego obok mnie – chciałem tylko wylądować,
– Londyn na tyle na ile dał mi się poznać to całe szczęście nie tylko pośpiech i masa “płynących” ludzi, to także dystans do siebie, spokój i harmonia oraz wiele, wiele kultury (zarówno tej osobistej jak i szerzej pojmowanej),
– nie wspomniałaś o bardzo sympatycznej Lornie, pięknych samochodach (ale o tym będzie u mnie) i o kawie Black Americano która była lepsza niż napisanie imienia na kubku – duża, mocna i czarna!
to chyba tyle. chętnie pojechałbym tam na dłużej ale POJECHAŁ a nie POLECIAŁ!
jak zwykle fajny wpis Suśle – taki Twój…
aha i jeszcze jedno – nie czekam na negatywy tylko slajdy – to duża różnica 😉