Poznałam ją na niezwykłych zajęciach. Zresztą, nie tylko ją jedną (całą resztę grupy też pozdrawiam), i ona nie jest pierwszą, która trafiła przed mój obiektyw po tych zajęciach, co bardzo mnie cieszy.
Zaprosiłam ją na sesję. W las. W krzaki. I ona z radością (bo gdyby udawał, to bym poznała) w ten las ze mną poszła. Zresztą, nie ma się co bać, bo ja wszystkich właśnie w krzaki zaciągam. W celach fotograficznych. Żeby była jasność!
Więc przed Wami Justyna. W przepięknej sukience. Której jej niesamowicie zazdroszczę. Ale studząc waszą radość … to sukienka mamy Justyny. Tak, że tego …. vintage baby, vintage. I to w najpiękniejszym wydaniu.
Ale teraz nie będzie tyle o sukience (chociaż piękna), ale o niej. Wiem, że się stresowała tą sesją, chociaż nie jestem dla niej obcą osobą. Ale wiem, jak to jest stanąć po drugiej stronie obiektywu. Dlatego robię wszystko, żeby osoba, którą fotografuję, jak najszybciej się rozluźniła. Zwykle żartuję. Czasem moje żarty są naprawdę dobre. Ale niestety tutaj mój dowcip był słabych lotów. A i tak zadziałało. Justynko! Cudnie cię było widzieć przed tym moim obiektywem. A za otwartość – dziękuję!
Absolutnie uwielbiam to zdjęcie <3
Wiem, wiem. Nie zauważylibyście. Ale musiałam się doczepić. Otóż, jeśli planujecie sesję zdjęciową, to taka drobna, maluteńka rada. To jest takie dobre słowo od cioci-dobra-rada. Żebyście tego źle nie odebrali, że ja się narzucam, albo coś … ale … Jeśli planujecie sesję fotograficzną, i sukienkę z odkrytymi plecami … to nie zjarajcie się wcześniej jak pomidor. Kropka.
Jeszcze jedna informacja. Bo Justyna, oprócz sukienki od mamy, zabrała też siostrę. Czyli chyba jednak się trochę bardziej bała tych pól ze mną. Uściski dziewczyny!
Pamiętasz, że ruszyłam z kopyta z newsletterem? Chętnie Ci coś szepnę na uszko. Co jakiś czas. Po zapisaniu się, w prezencie odbierzesz też darmowy mini poradnik jak przygotować się do sesji narzeczeńskiej.