Nie samą miłością żyje człowiek.
Takie zdanie powiedziała mi kiedyś osobista babcia, kiedy odmówiłam przyjęcia czwartego kołaczyka (zastąpienie cyfry formą słowną jest celowe i pozwala na późniejsze zwizualizowanie w mózgu 4 olbrzymich słodkich ciastek). No więc nie samą miłością żyje człowiek. Jeszcze jeść trzeba, i tworzyć trzeba. I kochać. W odwrotnej kolejności!
O jedzeniu, głównie tym wegetariańskim będzie w następnych postach, dzisiaj pokażę wam pewien szybki projekt, który chodził za mną od jakiegoś roku. Albo i dłużej.
Dawno temu dostałam od Ani dwie szklane patery, których los był podobno przesądzony (śmierć nagła i bardzo rozpryskowa). W pierwotnym planie zamierzałam zanurzyć je w białej farbie. W całości. Kilka jednak przemyśleń pozwoliło mi się wstrzymać. Po pierwsze koty (gdzie to wysuszyć, skoro moje bestie wejdą wszędzie, wszystkiego dotkną, a ich sierść … no cóż, unosi się w powietrzu!) Po drugie, zamoczenie tego w farbie, prawdopodobnie wymagało działania w dwóch etapach. Najpierw góra, później dół, żeby to ładnie wyschło. (Może nie jestem w bardzo gorącej wodzie kąpana, ale jak już coś robię, to wolę “natychmiastowe efekty”). Po trzecie, nie chciało mi się szukać farby, które pozwalałyby na kontakt z jedzeniem.
Dużo miałam tych przemyśleń … jak na cały rok <żart!żart!żart>
Zafascynowana stroną pinterest.com (zapraszam każdego do śledzenia mojego profilu) zobaczyłam jakiś czas temu cuda. Farbę w spray’u. (Wiem, nie jest to odkrywcze, i powinno mnie być wstyd, że wam o tym tutaj piszę, bo przecież kogo z was interesują moje odkrycia na poziomie sklepu z obi, ale!) Ale może kogoś z was ten wpis natchnie, do popatrzenia na przedmioty, które macie pod ręką nieco bardziej kreatywnym okiem!
Działanie jest banalnie szybkie i proste.
Znajdujecie przedmiot, który wymaga zmiany IMAGE czyli drażni was, nie podoba się wam, jest stary i nudny, albo po prostu nie spełnia waszych oczekiwań w stu procentach. Myjecie go, przyglądacie się mu jeszcze raz, ustawiacie go na czymś, co można zbrudzić, i …
… i wyciągacie farbę w spray’u, w kolorze dowolnym. U mnie wybór padł na srebro, w połysku. Chociaż kusiło mnie złoto, ale to na następny raz!
No i pryskacie. (Polecam doczytanie etykiety, bo najdłużej zeszło mi z otwarciem opakowania. Tak, nie ściągnęłam zabezpieczenia znajdującego się pod dyfuzorem, ale nie miałam pojęcia, że coś takiego tam może być… I przez przynajmniej 5 minut byłam pewna, że mam popsuty egzemplarz <wstyd mi!>.
Kiedy już wszystko spryskacie, zostawiacie to do wyschnięcia. I nie dotykacie paluchami, żeby zobaczyć czy wyschło, po 20 minutach…. Ps. Spokojnie, farba z wstrętnego palucha bardzo szybko się zmywa.
Po wyschnięciu, wasze cuda są gotowe do użytku. U mnie przepięknie prezentują się na nich domowe babeczki.
Przy okazji używania farby, dostało się także literkom i wszystko wyszło bardzo bardzo bardzo ładnie. Przynajmniej mnie się podoba.
Pomysłów mam całą głowę, i kilka folderów na pintereście i dysku w komputerze. A wy, co w pierwszej kolejności byście posrebrzyli albo ozłocili?