Dotarłam ostatnio do skały. Wyrosłą przede mną nagle i niespodziewanie. Zbudowana z kilku ciężkich słów.
Skała, wydawała mi się tak gigantyczna, taka nie do przejścia, że na chwilę pod nią usiadłam. I tak zostałam.
W cieniu. W chłodzie słów dźwięczących w uszach. Dałam się ponieść ponurości, wilgoci i mroczności. Zrobiłam kilka kroków do tyłu. W dodatku we mgle. I trwałam tak zdecydowanie zbyt długo.
Siła słów. Które depczą spokój ducha i wrażliwość.
Na szczęście pod tą skałą nie zostałam sama. Jak promyki po burzy pojawiły się dobre i ciepłe słowa. Wróciła wiara we własne siły… Inaczej myślę, że mogłabym tam obrosnąć mchem.
Za optymizm. I radość.
Dziękuję.
Czasem, po prostu, nie warto.