BONUS z okazji dzisiejszego DNIA OJCA.
Tatuś.
Uroczo uroczy, prawda?
I know You know I love …. FOTOGRAFIA
W co drugiej rozmowie o fotografii, pojawia się pytanie skąd to we mnie.
Historii jest kilka. Najpierw ta najwcześniejsza.
To był park w Pszczynie. Miałam wtedy może 5,6 lat. Byliśmy na rodzinnej wycieczce. Mama, tata, Rafał i ja. I znaleźliśmy pień. Wielki, ogromny, gigantyczny (tak mi się przynajmniej wydawało). I Rafał, jako młodszy wlazł (został na niego wniesiony) pierwszy. Obok stanęła mama i tata, a ja, jako ta STARSZA siostra mogłam zrobić im zdjęcie. (Aparat nie służył wtedy do zabawy, i trzeba było zasłużyć, żeby w ogóle go móc potrzymać. Starsza, mądrzejsza, rozsądniejsza siostra zasłużyła). Zrobiłam piękne zdjęcie (tak myślę, bo jakoś sobie tej fotografii w żadnym albumie przypomnieć nie mogę, i nie jestem przekonana, że w ogóle taka fotografia powstała) i … i poszłam, bo teraz ja chciałam mieć takie zdjęcie…
I tu pojawia się pierwsze najmocniejsze odczucie związane z fotografią po raz pierwszy… smutek i satysfakcja. Ala najpierw smutek. Wszechogarniający i rozrywający malutkie serce smutek… Bo ONI poszli dalej… Bez zdjęcia ze mną….
Widzicie, małą judysię? Smutną, w lesie? Słyszycie to małe serduszko, które pęka na miliony drobnych kawałków z rozczarowania? Słyszycie to?
Małe serduszko. Gruch. Gruch. Gruch. W miliony kawałków. W MILIONY KAWAŁKÓW. Gruch. Gruch. Gruch.
Tak! Zdecydowanie gram na waszych emocjach! Ani mama, ani tata nie przypominają sobie szczególnego zajścia w tym parku, więc wszystko to musiało się odbyć po cichutku w moim własnym wnętrzu. U małej dziewczynki. W serduszku. W lesie. Taki dramat.
(A Rafał? Cóż. Los był sprawiedliwy, bo zdjęcie “prawdopodobnie” nie wyszło. I żeby nie było: absolutnie je dobrze zrobiłam! Absolutnie).
Meritum historii: serce w drobnych kawałkach, i smutek, bo ja nie wlazłam na pień. Ale za to satysfakcja, bo to JA MOGŁAM ZROBIĆ ZDJĘCIE! Ja, ja, ja.
Tak zauważacie, że mam ogromne pokłady egoizmu? Mam. Wiem!Niestety.Czasami.
To było pierwsze wspomnienie. Ta pierwsza historia.
A potem? Potem zdjęcia robił dziadek. Wielkim, ciężkim i mega skomplikowanym aparatem. Nie, niestety, nie byłam małym geniuszem wywołującym w ciemni rodzinne fotografie. (Z chemią i ciemnią spotkałam się dopiero w szkole, i to za sprawą Dominika) Jakoś tak, samo, przypadkiem wpadło mi w ręce to skomplikowane urządzenie od dziadka. I tak, na pełnej automatyce zrobiłam pierwszy film. Bez ochów i achów. Nie pokazał się mój ukryty geniusz (wtedy się jeszcze nie pokazał:P), nie wygrałam żadnego konkursu, nie…. Zwyczajnie, zrobiłam swój pierwszy film.
Najważniejsze co dał mi wtedy aparat – to możliwość zrobienia czegoś z rękami. (!) Teraz już znacie najważniejszy powód 😉
Znacie pewno to uczucie, że stoicie w jakimś miejscu, powiedzmy, pierwszy raz. W około pełno ludzi, których nie znacie. Stoicie tak i stoicie… i te ręce. Jeśli je złożycie, to od razu widać, że nie bardzo wiecie co robić. Że jesteście takie sierotki tutaj, nie obyte ze światem, niepewne, i tak dalej…
Aparat poradził sobie z tym problemem doskonale.
I choć nadal zaliczam samą siebie raczej do ludzi nieśmiałych, i chętniej stojących gdzieś bardziej z tyłu, to radzę sobie nawet wtedy, kiedy muszę stać na samym środku, przed wszystkimi. Jak to mawia młodzież OGARNIAM TEMAT
Aparat pomógł mi pokonać kilka moich kompleksów. Pokonując jedne, okazało się że inne też znikały, albo chociaż malały… I tak. Po-wo-lu-tku. Bardzo powolutku zdjęcia wciągały mnie bardziej i bardziej i bardziej. Aż pochłonęły.
Chociaż. Jak mam być z wami tak zupełnie szczera, to ….
A! I mam kolejną historię. Na pewien sobotni, zimowy wpis 😉
I bonus. Na dzień taty!
Chociaż mój brat usilnie twierdzi, że na tym zdjęciu zadaję tacie ból, łapiąc go za zabandażowany palec, pozwolę się nie zgodzić. Ja próbuję tym swoim dotykiem ten ból złagodzić. Braciszku. Dotarło?
Cudnego, ciepłego weekendu!
Do usłyszenia !